Kategorie wpisów:

2024.06.29-2024.07.03 Rower ultramaraton Wisła 1200

Głównym startem na rok 2024, miała być dla mnie Wisła 1200, zapisując się, oczywiście planowałem solidnie przepracować zimę, przecież dobrze wiedziałem, ze dla mnie to będzie walka przez całe 170 godzin – gdyż taki był dopuszczalny limit, na przejechanie tego maratonu. W piątek od 18, w schronisku pod Baranią Górą miała być pasta party, planowałem się tam wybrać, jednak w nocy z piątku na sobotę zapowiadane były opady deszczu i burze. Stwierdziłem więc, ze nie chcę startować na ultra od razu z mokrym tarpem, dlatego też pojechałem na start w sobotę rano. To oznaczało wstanie o 3 w nocy, tak aby być około 5:30-6 na parkingu na drodze dojazdowej do schroniska, skąd czekał mnie 6 km podjazd. Na parking zawiózł mnie Maciek, za co serdecznie dziękuję. W trakcie podjazdu do schroniska miałem sporo czasu – start miałem dopiero o 8:10, a przed startem pozostało mi odebranie tylko pakietu startowego. Więc końcówkę podjazdu sobie spokojnie podszedłem, aby się nie zmęczyć. W jednych z pierwszych grup startowych startował jeden koleś na Wigry 3, ukończył on cały maraton w 126godzin – szacun za ten wysiłek. Na samym starcie z parkingu okazało się, że czujnik kadencji został w serwisie, a bateria w czujniku tętna jest bardzo słaba – tak więc nie wszystkiego dopilnowałem, ale trzeba jechać mimo takich drobnostek. Przed startem miałem trochę czasu, z jednym kolega porozmawiałem – bo usłyszałem że tydzień wcześniej przejechał fragment rasy do Skoczowa, mówił, ze było sporo krzaków i wąskich ścieżek na tym odcinku.

29.06.2024 – Wisła 1200 – dzień 1

Na starcie, postanowiłem się trzymać końca mojej grupy, wiedziałem, ze zaraz za chwile zacznie się podjazd, a ja planowałem jechać swoim spokojnym (wolnym) tempem. W końcu jechałem początkiem tej trasy w październiku 2023r. Tak jak się spodziewałem, dość szybko zaczęły mnie doganiać osoby z późniejszych grup startowych, ale tym się nie przejmowałem – tak miało być.

Dość szybko mijałem kolejne osoby, które walczyły z przebitą dętką, mnie niespodzianka spotkała na około 9 km, gdy się okazało że jedna ze śrub mocujących bagażnik Taiflina się wykręciła i bagażnik tarł mi o koło. Prowizoryczna naprawa (2 trytytki w miejsce śrub), plus dociągnięcie taśmą mocującą torby do siodełka pozwoliła na dalszą spokojną jazdę. Na około 20 km, udało się znaleźć serwis rowerowy i zastąpić pechową śrubę.

W miedzy czasie, na jednym ze zjazdów poczułem brak hamulców, na szczęście później się troczę wypłaszczyło wiec udało się zatrzymać, dałem ochłonąć tarczom hamulcowym – bo miały specyficzny zapach. Ledwo co się zatrzymałem, usłyszałem krzyk, że spalone hamulce – to mijał mnie jeden z faworytów do podium – Wagabundowy.

W dalszej drodze, do Skoczowa było trochę tych krzaków, ale to czego się obawiałem to wały w Goczałkowicach. Odcinek prawi 10km, z czego pewnie z połowę dla mnie nie przejezdny – więc musiałem prowadzić rower w wysokiej trawie, do tego na tym odcinku temperatura na Garminie pokazała 42 stopnie. Masakratyczna marszo – jazda, ciągnęła się długo, na tym odcinku były 2 miejsca z cieniem, gdzie dało się na chwilę zatrzymać. W tym momencie wiedziałem, ze to będzie ciężka walka o limit, ale głowa uparcie pchała do przodu. Za wałami, był krótkie prowadzenie przy torach kolejowych, aby w końcu wjechać w las. Euforia trwała krótki, bo co chwilę pojawiały się powalone drzewa, więc trzeba było przenosić rower. Pokonanie tego krótkiego odcinka trasy (wały, tory i las) krótki fragment dystansu, zajęło mi tak około 3 godzin. Dobrze, ze przed tym odcinkiem, miałem pełny zapas wody – bez tego było by kosmicznie trudno.

Później już trochę warunki jazdy były lepsze, owszem pojawiały się trawiaste wały, ale to była pestka z tymi z Goczałkowic. Kolejną atrakcją, był przejazd niebieskim mostkiem, na szczęście na tym odcinku, jechał ze mną kolega, który pomógł mi wypchać na ten mostek mój rower.

Na szczęście w okolicy Oświęcimia, pojawiła się już trasa WTR (wiślana Trasa Rowerowa), gdzie wały były asfaltowe, w ten sposób udało się nadrobić dystans kilometrów. Jechałem ten fragment z kolegą z numerem 83, po drodze spotkaliśmy odpoczywających na wałach Martę i Michała. Po krótkiej rozmowie okazało się, że też śpią jak ja w hamakach i planują jechać minimum 170 km dziennie. W okolicy północy po 15g31m od startu postanowiłem rozbić obóz na około 150 km, Marta i Michał pojechali dalej. Od tej pory co jakiś czas obserwowałem jaka jest różnica miedzy naszymi dystansami. Wydaje mi się, że tutaj błędem było odpuszczenie pokonania tych dodatkowych 20 km, ale nie chciałem na 1 dzień za bardzo się przemęczyć.

Podsumowując dzień, to dużym błędem było słabe odżywianie, ale znów dużym plusem było duże nawodnienie i to takich upałach, ale i tak nie wypiłem tyle co mi garmin pokazywał, czyli 16,25 bidona, co daje ponad 10l wody.

30.06.2024 – Wisła 1200 – dzień 2

Pobudka około godziny 5, start w dalszą drogę o 6 rano. Do Krakowa zostało z 50-60 km, planowałem tam być około godziny 10, Wisłą miała trochę inne plany… O godzinie 7:20, mój garmin pokazywał już temperaturę 25,1, znów czekał mnie dzień pełen upałów. Z poprzedniego dnia, głowa bolała, musiałem brać Ibuprom 400mg, aby jakoś zwalczyć te bóle od słońca – ten typ już tak ma.

Przed dojechaniem do rynku w Krakowie, czekał mnie jeszcze podjazd pod kopiec J. Piłsudskiego, nie obyło się bez wypychu. Na rynku w Krakowie (tak po 13), zjadłem zupę pomidorową, później kawałek dalej na ławeczce w cieniu zrobiłem sobie drzemkę taką około 20 minutową, aby dać odpocząć głowie.

Na wałach w Niepołomicach był oficjalny pitsop w znanym rowerowo miejscu „Zwał jak Zwał”, tutaj znów spotkałem na chwilę Martę i Michała, ale oni dość szybko ruszyli w dalszą drogę, ja musiałem odpocząć. To był około 83km, mojej jazdy, jak wyruszałem była już chyba godzina 16:30.

Na szczęście dalej był długi odcinek wałami z asfaltową nawierzchnia, planowałem skończyć jazdę około 22, bo w nocy zapowiadane były burze i opady – chciałem rozbić biwak przed tymi opadami. Udało się przejechać 158km, w czasie brutto prawie 16 godzin. Pod koniec szukałem już miejsca na biwak, okazało się że w pobliżu wałów znaleźć odpowiednie drzewa nie jest łatwo, jak znalazłem to dojście do nich było przez bardzo wysokie pokrzywy. Ostatecznie, według mapy na około 308km całej rasy – był kawałek lasu – tam miałem ostatnią szansę na biwak przed deszczem – później według mapy musiałbym jechać z 20 km dalej na następne potencjalne miejsce biwakowe. Udało się na tym 308 km rozwiesić hamak, ale i tak musiałem wydeptać sobie plac w pokrzywach :). Ledwo rozwiesiłem tarpa, zaczęło padać.

01.07.2024 – Wisła 1200 – dzień 3

Pobudka około godziny 5, ale byłem tak otępiały po 2 upalnych dniach, że przesuwałem pobudkę, w drogę wyruszyłem dopiero o 7:50. Plan zakładał mocne nadrobienie kilometrów, z poprzednich dni – w końcu długo się wyspałem.

To był dzień, gdzie zaczęły się opady, nie były za mocne, ale jednak musiałem ubierać kurtkę dość często. Z ciekawych mijanych miejsce, to jakiś prywatny pitspot, gdzie zjadłem na śniadanie jajecznicę. Dalej bardzo znana wioska Zalipie – słynna z malowanych domów. Równie ciekawe były okolice miejscowości Połaniec. A poza tym, wały lub boczne drogi asfaltowe.

Niestety, znów powtórzył się u mnie problem z pożywieniem, w pewnym momencie gdy czułem głód jechałem przez ponad 30 km bez sklepów, a wcześniejsze zapasy zjadłem. W momencie wjazdu do Sandomierza miałem w nogach tylko 130 km, a była już godzina 20. Postanowiłem, szybko zjechać na stacje paliw, skorzystać z toalety – zjeść coś na szybko i jechać dalej. Plany, planami – ale jak tylko zsiadłem z roweru to poczułem jak mnie odcięło, totalny spadek mocy, sił itp. A za Sandomierzem na dzień dobry czekał mnie wypych na Góry Pieprzowe.

Na tym etapie popełniłem,największy błąd, znalazłem hotel w Sandomierzu i tam zostałem. Przed snem przeprałem ubrania – były mocno przepocone.

02.07.2024 – Wisła 1200 – dzień 4

Wypadało mi robić dziennie 186km, aby zmieścić się w limicie czau, wiec budzik nastawiłem na 3 rano, ale docelowo wstałem dopiero po 4 – musiałem wypocząć. Na samym starcie okazało się, że musiałem się cofnąć prawie do stacji paliw, gdyż jechałem inną ulicą niż był ślad Wisły, co oznacza, że tak na prawdę około 5:40.

Na początek Góry Pieprzowe, oczywiście jedyną szansą na ich pokonanie to wypych, ale za to widoki ładne. W Annopol, zjechałem do Biedronki na zakupy, w zasadzie od tego czasu aż prawie do Kazimierza Dolnego, padał deszcz.

Przed Kazimierzem Dolnym, w miejscowości Mięćmierz zjadłem pyszny obiad, w tym dniu starałem się, na każdej stacji / sklepie kupić coś do zjedzenia – nie mogłem pozwolić sobie na kolejną bombę. W Kazimierzu Dolnym, był podjazd,a w zasadzie wypych. Później okazało się, ze jest tam stok narciarski, oczywiście fragmentem tego stoku trzeba było zjechać.

Następny postój był w Puławy, gdzie zjadłem pierogi – to miała być moja kolacja, ale później w lidlu w Dęblin, zrobiłem jeszcze zakupy na kolację i na śniadanie na następny dzień. Na chwilę obecną nie pamiętam dokładniej godziny wyjazdu z Dęblina, ale było to chyba około 19:30. Przede mną była jeszcze długa droga, to był dzień bez ibupromu, ale jednak aby sobie ulżyć w dolegliwościach jedną tabletkę postanowiłem jednak łyknąć.

Po drodze, udało się znaleźć nawet fajną miejscówkę na zdjęcie na zachód słońca. Ogólnie ten dzień był bardzo długi bo przejechanie 180km, zajęło mi 18g 42m. Najtrudniejszymi fragmentami, były ścieżki pod wałami, gdzie znów musiałem kilka razy prowadzić rower. Jednak główną atrakcją był Łoś przekraczający Wisłę, jednak zanim wyjąłem telefon – już nie było go widać – jednak to był pierwszy raz gdy z tak bliska widziałem na żywo Łosia.

Na koniec drogi znalazłem świetną miejscówkę na biwak, nad Wisłą, jednak okazało się, że moje taśmy do zawieszenia hamaku są za krótkie aby objąć te drzewa, w ten sposób znów wydłużył mi się czas na rozbicie biwaku.

03.07.2024 – Wisła 1200 – dzień 5

W drogę wyruszyłem znów później niż planowałem bo o 6:30. Do tej pory główne obciążenie organizmu to głowa (upały) jak i pupa – od siodełka. Na 2 tygodnie przed Wisłą, zakupiłem opaski kompresyjne na łydki (przejechałem w nich w weekend pętle wokół Tatr), a tydzień przed opaski kompresyjną na uda (przejechane 70 km na Ponidziu). Przez te 4 pierwsze dni, mięśnie były obolałe, jednak opaski dawały sporo, na pewno nie miałem takiej formy aby przejechać tyle km i to bez kurczy mięśni. Jednak 5 dzień prawy mięsień czworo-głowy zaczął osobie przypominać.

Tak do okolicy Góry Kalwarii, jechało się w miarę dobrze, jednak później musiałem prowadzić rower, aby rozchodzić ból uda. W miejscowości Karczew, w Aptece kupiłem shoty z magnezem, jeden wypiłem od razu, drugi wlałem do bidonu.

Za Otwockiem, zaczęła się Amazonia – wszyscy straszyli tym fragmentem, ze ciężki, dużo prowadzenia roweru itd. Dla mnie to był rewelacyjny odcinek, pełne skupienie na drodze, głowa przestała tworzyć jakiekolwiek scenariusze, tylko sama czysta jazda. Trasa poprowadzona, tak, że dało się płynnie jechać, tylko kilka razy pomyliłem zjazdy – nie było czasu cały czas zerkać na nawigację. Widoki piękne, bardzo urokliwe miejsce, owszem czasem trzeba było prowadzić rower, ale w takich okolicznościach przyrody to nie był problem.

Problem, zaczął się gdy wjechałem na ścieżkę rowerową w Warszawie, zmęczenie wróciło mięsień czworogłowy, w zasadzie cały twardy, do tego bomba się przypałętała. Wtedy właśnie głowa się poddała, to był bodajże 83 km była godzina 16:00,a ja aby zmieścić się w limicie czasu miałem jeszcze przejechać 100 km, nie widziałem na to szans. Oczywiście w następne 2 dni miałbym do pokonania w sumie około 400km, przestałem w siebie wierzyć, w zasadzie tylko Garmin we mnie wierzył, według niego wytrzymałości w ostatni dzień miałem na 300km. Tylko, ze ja zw wolno jechałem, no i pewnie te wskazania były oparte tym, że pod koniec 1 dnia padła bateria w czujniku tętna, więc te wyliczenia były raczej do niczego.

Trochę po 17 miałem pociąg do domu, więc pojechałem na dworzec centralny.

Film

Podsumowanie dzień po dniu

  • noc z piątku na sobotę, spałem 4g11m
  • sobota: przejechane 150 km, czas brutto 15g31m, sen 3g40m
  • niedziela: przejechane 160 km, czas brutto 15g48m, sen 5g40m
  • poniedziałek: przejechane 130 km, czas brutto 12g53m, sen 5g13m
  • wtorek: przejechane 180 km, czas brutto 18g42m, sen około 4 godzin
  • środa: przejechane 85 km, czas brutto 10g15m

Ogólnie muszę stwierdzić, że były bardzo małe szanse abym przejechał ten maraton, byłem bardzo słabo przygotowany do jazdy, na następny rok muszę popracować mocno nad kadencja jazdy, aby robić takie same dystanse w zdecydowanie szybszym tempie jazdy.

Trasa D1

Trasa D2

Trasa D3

Trasa D4

Trasa D5

Powiązane posty

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przewijanie do góry